Zaczynamy od panoramy, przez Muzeum Prado, a kończymy na... jedzeniu 🙂

1.04

Madryt

Ten dzień nie do końca potoczył się tak jakbyśmy tego chcieli, coś zamknięte, coś nieodnalezione, nadrobione drogi i wreszcie coś, co nam się nie podobało. Po raz pierwszy na blogu opisujemy, że coś nam się nie spodobało. ale przecież i takie chwile w podróży się zdarzają. Rozczarowania jak i zachwyty są nieodłączną częścią każdej podróży. Dotychczas zawsze były zachwyty, przyszedł czas i na nas... Na szczęście koniec dnia był uroczy i smakowity. Ale zacznijmy od początku...

Dziś wstaliśmy troszkę później, a i tak za wcześnie wyszliśmy z domu, ponieważ Teleferico było jeszcze zamknięte. Czekając, zajadaliśmy churros, maczanymi w gorącej czekoladzie. Niestety zamiast otwartych drzwi, przed 11.00 zobaczyliśmy kartkę z informacją, że z powodu silnego wiatru kolejka nie jeździ, spróbujemy jutro.

Ruszyliśmy na północ miasta do wieży widokowej Faro de Moncloa, skąd widać niemalże cały Madryt. Możemy zobaczyć nie tylko Pałac Królewski czy Cuatro Torres ale również góry Guadarrama. Jeśli również planujecie dotrzeć do wieży, to pamiętajcie, aby iść prawą stroną drogi. Jeśli pójdziecie lewą, tak jak my, to nadrobicie drogi. Zupełnie nie ma jak przejść na drugą stronę przez długi czas.

Widok z Faro de Moncloa
Widok z Faro de Moncloa

Widok z Faro de Moncloa
Widok z Faro de Moncloa

Z wieży wolnym spacerkiem wróciliśmy w nasze okolice. Chcieliśmy zjeść obiad. Przeszukaliśmy wszystkie okoliczne restauracyjki w małych uliczkach, nigdzie nie było wolnych miejsc. Szczególnie miejsca, które serwowały hiszpańską kuchnię były okupowane. Wreszcie udało nam się znaleźć knajpę, specjalizującą się w daniach na wynos, kupiliśmy dla każdego zestaw za 10 euro. Po podaniu, okazało się, że jeden zestaw spokojnie wystarczyłby na 2 osoby, a nawet 3. Oprócz frytek, flanu i czegoś co przypominało zraziki w każdej porcji był cały kurczak! Nie daliśmy rady, jedzenia starczyło nam jeszcze na kolację, a nawet na śniadanie następnego dnia.

Moi towarzysze postanowili zanieść jedzenie do domu i odpocząć chwilę, a ja pobiegłam w okolice Puerta de Sol. Chciałam odnaleźć klasztor Carbonares. Siostry zakonne słyną ze słodkich wypieków, które można u nich kupić. Jednak procedura zakupu nie jest zwyczajna. Jest to klasztor klauzulowy, zatem siostry zakonne nie mogą mieć kontaktu ze światem zewnętrznym. Gdy już dostaniemy się do środka, w specjalnie skonstruowanym bębnie kładziemy pieniądze, odwracamy go, a z drugiej strony zakonnica kładzie ciastka. Nie możemy jej zobaczyć, ale możemy porozmawiać. Niestety nie udało mi się znaleźć klasztoru. Pytałam mnóstwo napotkanych osób, czy wiedzą gdzie jest Plaza del Conde de Miranda lub ulica Puńonrostro, niektórzy nawet sprawdzali w telefonach, mówili, że gdzieś tu blisko w okolicy. Przez pół godziny biegałam w kółko po malutkich uliczkach, które tym razem stały się moją zmorą. Nie udało się, musiałam wracać.

Ok. 17.30 ustawiamy się w kolejce na darmowe zwiedzanie Muzeum Prado. W ekspresowym tempie ustawia się długi ogonek, który zaczyna się od pani z żółtym parasolem, a kończy na panu, który ustawia kolejkę. Ludzi chętnych na zwiedzanie jest ogrom. Już teraz muszę Ci powiedzieć, że ok 19.00 nie było żadnej kolejki. Zwiedzający szli bezpośrednio do kasy po odbiór wejściówek. W sezonie pewnie nie jest tak kolorowo, ale w naszym przypadku siedzenie w długiej kolejce nie miało sensu, wystarczyło przyjść godzinę później.

Kolejka do Muzeum Prado
Kolejka do Muzeum Prado

Muzeum Prado
Muzeum Prado

Teraz o samym muzeum. Jest to miejsce, o którym wszystkie przewodniki świata powiedzą: must see, miejsce, z którego są dumni mieszkańcy Madrytu i o którym również powiedzą Ci: tienes que ver. Każdego roku przychodzi tu ok.2,5 mln turystów. Prawdziwe bogactwo malarstwa, dzieła wielkich mistrzów od XVII do XIX w., m.in. Tycjan, Rubens, Rembrandt, Goya i wielu, wielu innych. Możemy nawet odnaleźć obraz polskiego malarza Bartłomieja StroblaUczta u Heroda i ścięcie św. Jana Chrzciciela. Obraz jest jednym z największych, prezentowanych w Muzeum - 280x952 cm. Słowem, prawdziwi raj dla miłośników sztuki. Czy nam się podobało? Niestety nie. I nie chodzi o to, że sztuka jest nam obojętna. Chcieliśmy zostać otoczeni obrazami malarzy, których znamy, których dzieła widzieliśmy w podręcznikach. Wiedzieliśmy jak artystów możemy tu spotkać i jakie znane dzieła są udostępniane zwiedzającym. Pierwsze moje „chcenie” to były Panny Dworskie Velázqueza. Ta… pani przewodnik z wycieczką, stanęła centralnie przed obrazem, w żaden sposób nie dało się podejść. Trzeba czekać, bo przecież trudno zrobić krok w bok, aby umożliwić innym oglądanie… Kolejny ból to była organizacja zwiedzania. Jeśli nie zaopatrzymy się w mapki i nie rozgryziemy rozłożenia sal, to będziemy się kręcić w kółko. Nie ma jednej wyznaczonej trasy, kolejne pokoje mają po kilka wyjść, przechodzimy z jednego do drugiego losowo wybierając sale, skutek tego jest taki, że niektóre sale okrążamy kilka razy, a do innych nie wchodzimy w ogóle, bo już nie wiemy, w które drzwi wejść. Byliśmy przekonani, że będzie jedna trasa, podobnie jak w Muzeach Watykańskich, ale tu jest inaczej to zorganizowane, albo nie jest zorganizowane, zatem nic dziwnego, że ludzie spędzają tu długie godziny. W Muzeum nie wolno robić zdjęć, co nas również zaskoczyło, bo w Watykanie można było, a mają tam mumie, liczące kilka tysięcy lat i można, tu obrazy mają jakieś 300 lat i nie można. Dobra, niech im będzie, może ludzie szastali fleszami i zakazali, niech będzie. W pewnym momencie oczywiście się pogubiliśmy. Z Pawłem postanowiliśmy spróbować odnaleźć sale Rubensa, nie udało się, kierunkowskazy nagle się urywały. Próbujemy się zdzwonić, okazało się, że część naszej grupy zrezygnowała już na parterze, czując ogromne znużenie. 

Siedzimy na podłodze w holu i myślimy co dalej. Jesteśmy bardzo zmęczeni, ale dopiero po 19.00, szkoda wracać do domu. Do muzeum już nie mamy serca, zastanawiamy się czy dać mu jeszcze jedną szansę czy wychodzimy. Wreszcie postanawiamy iść do Mercado de San Miquel najeść się tapas i nakręcić SMS-a, przyjemne z pożytecznym.

Palacio de Cibeles
Palacio de Cibeles

Fontanna bogini Kybele
Fontanna bogini Kybele

Kibice świętują zwycięstwo Realu Madryt na placu Cibeles
Kibice świętują zwycięstwo Realu Madryt na placu Cibeles

Kamil, pani Małgosia i pani Beatka, już dawno byli w domu. Ale w drodze powrotnej spotkała ich miła niespodzianka. Z powodu zamknięcia dróg i głównych rond w Madrycie mogli z bliska sfotografować fontannę na placu Cibeles.

Fontannę bogini Kybele, z pewnością znaną wszystkim fanom Realu Madryt. Powstała w 1782 roku i jest to miejsce, gdzie świętuje się zwycięstwa drużyny. Był czas, kiedy kibice mogli wdrapywać się na Kybele i wieszać jej szalik na szyi. Obecnie z uwagi na ochronę zabytku jest to niemożliwe, ale w wyjątkowych sytuacjach pozwala się, aby kapitan Realu Madryt zamieścił flagę na fontannie.  Wokół placu znajduje się wiele pięknych budynków, takich jak Bank Hiszpański czy Palacio de Buenavista, jednak uwaga wszystkich skupia się na olśniewającym Pałacu Telekomunikacji, czyli Palacio de Cibeles. Prace nad tym budynkiem ukończono prawie 100 lat temu, a dziś pełni funkcję ratusza oraz centrum kulturalnego. Turyści przychodzą tutaj natomiast po to, aby z 8 piętra podziwiać panoramę miasta.

Tapas w Mercado de San Miquel
Tapas w Mercado de San Miquel

Po wyjściu z muzeum okazało się, że jednak mamy trochę siły, czyli jednak ten budynek na nas tak działał. Z powodu zamkniętych głównych ulic, musieliśmy kluczyć maleńkimi uliczkami, co okazało się zbawienne dla naszej duszy. Chowam mapę do plecaka i tym razem po prostu cieszymy się spacerem. Przez przypadek trafiamy pod dom, w którym zmarł Cervantes. Spacer jest uroczy, a jego zakończenie ma smak tapas. Oj nie żałowaliśmy sobie, wzięliśmy wszystko na co mieliśmy ochotę. Pychota!

Baklawy w Mercado de San Miquel
Baklawy w Mercado de San Miquel

Po powrocie do domu czekała na nas kolacja, ale czymże są frytki i kurczak z mikrofali w porównaniu do ośmiorniczek, anchois, gulas, delikatnego dorsza z miodem i musztardą, czy też ogromnego wyboru baklaw, a do tego słodka sangria… Ja już się nie zdecydowałam na kolację, a Paweł owszem, czemu nie, dawno nie jadł przecież…

Podziel się z innymi na